wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 4.

Ross odłożył zwyczajny zeszyt, który nie był w stanie nazwać czymś w rodzaju pamiętnika ([Tutaj jest pierwszy wpis z pamiętnika Rossa: KLIK)]. Stwierdził, że przecież nie powierzył żadnej kartce swojej tajemnicy, bo zresztą nikomu na tym świecie już nie ufa, by mówić cokolwiek do kogokolwiek. Wyciągnął swój telefon, przeglądając timeline na Twitterze. Nic ciekawego. Jednak natknął się na tweeta z linkiem do kupna biletów na Metallicę. Obiecał Laurze, że ją tam zabierze. A co do pieniędzy, przecież je miał. Nie miał, co z nimi zrobić; nie palił, rzadko kiedy pił, nie ćpał, nie miał w planach remontu domu, oddał już dość sporą sumę na cele charytatywne, więc zabranie koleżanki na koncert to chyba w sam raz na tę chwilę. Przeglądał cennik biletów, wybrał ostatnią parę do drugiego rzędu, sam nie mógł uwierzyć, że się załapał. Pewnie gdyby zrobił to, co minutę temu, tak godzinę później, biletów by już nie było. Uśmiechnął się szeroko, widząc już uśmiech szatynki, kiedy powie jej, że ma dwa bilety do drugiego rzędu na koncert jej ulubionego zespołu. Po chwili, zwrócił na siebie uwagę, zauważył, że prawie codziennie się uśmiecha tak szeroko, jak może. Nie płacze już w poduszkę, jak kiedyś... To było dziecinne, wiadomo. Nie rzuca rzeczami, mając nadzieję, że z niewiadomych przyczyn się podniosą i nie będą w dalszym ciągu strzaskane, bądź stłuczone. Je więcej, niż kiedyś, to się najbardziej zmieniło, zaraz po fakcie, że jego uśmiech stał się codziennością. Sam się sobie dziwił, że mu się udało. Jeszcze niedawno siedział po uszy w depresji, robiąc wszystko, by każdy zapomniał o nim do reszty. Teraz patrzy na wszystko inaczej, nie wiedział dlaczego. Kiedy jednak pomyśli o zespole, który przez niego się rozpadł, jego oczy stają się szkliste i jego nie najlepszy humor powraca. Wtedy zdaje sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy go cieszą, ale więcej jest tych, które wręcz przeciwnie - smucą go lub denerwują. Codziennie budzi się z nadzieją, że dzisiaj będzie lepiej i nie odejdzie z tego świata, wszystko nie będzie już szare, a kolorowe. Czasem są chwilę, w której garstka szczęścia istnieje, czasami są i chwilę takie, w której tej garstki nie ma. Nie ma wtedy nic. Pustka. Bowiem, szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli. Długie rozmyślanie, przerwał Rossowi dzwonek do drzwi. Jedyne, co zrobił, prócz podejścia do nich, to zniesmaczona mina, nie miał chęci na odwiedziny, zresztą, rzadko kiedy je miał. Ujrzał Laurę, uśmiechającą się na jego widok. Przenikliwie odwzajemnił to.

- Co tu robisz? - Spytał oschle.

- Jak nie chcesz mnie widzieć, to powiedz - Zmieszała się, spuszczając głowę w dół.

- Wejdź - Uśmiechnął się, przesuwając się lekko, by szatynka mogła wejść. Widać było, że nie była co do tego przekonana, widziała w oczach blondyna tą rzecz, która go tak wyróżnia, a jednocześnie jest zbyt powszechna. Rozebrała buty, zdjęła kurtkę, po czym Ross ją od niej przejął i powiesił na wieszak. Dziewczyna skierowała się w stronę salonu, siadając na kanapie. Przechadzała się po domu blondyna wzrokiem. Oparła się ręką o kanapę, chwila... Nie, to nie kanapa. Jej ręka leżała na jakimś zeszycie; szarym i dość grubym. Przejechała palcem po okładce, a następnie otworzyła jednokolorowy, ponury zeszyt. Zaciągnęła się w czytanie, nie wiedziała nawet kiedy, a skończyła czytać pierwszą stronę. Przewróciła na następną, lecz nic na niej nie było. Szybko odłożyła zeszyt, w to samo miejsce, co był. Wiedziała już, że to pamiętnik blondyna, który siedział w kuchni i zapewne robił coś do picia, albo nie chciał widzieć się z Laurą i uciekł, zostawiając ją samą. Wstała i wyszła z salonu, szukając pomieszczenia, zwanego kuchnią. Miała rację, był w niej Ross, robiący herbatę. Dwa kubki, dwie saszetki herbaty, cukier na środku blatu i blondyn stojący przy nim.

- Miło z Twojej strony - Podeszła do niego szatynka, uśmiechając się na widok jeszcze nie zrobionych herbat - Ten Twój zeszyt... To pamiętnik? - Spytała, podając mu czajnik z dopiero co zagotowaną wodą.

- Czytałaś te bzdury, co? - Zaśmiał się, spoglądając na nią kątem oka.

- To nie są bzdury, ciekawy początek pamiętnika - Westchnęła ironicznie, biorąc do rąk zrobioną herbatę. Parzyła ją w dłonie, lecz Laura nie zwracała na to zbytniej uwagi.

- To nie pamiętnik - Burknął, pochlipując napój.

- Opowiesz mi coś o sobie? - Spytała, opierając się koło niego o biały blat.

- Pod warunkiem, że ty opowiesz mi też coś o sobie - Zachichotał pod nosem, na co ona się zarumieniła. Nie chciała, by to zauważył, więc obróciła głowę w bok. - Nie martw się, widzę, że się rumienisz - Uśmiechnął się, ona zwróciła wzrok w jego stronę.

- Może będę zadawać pytania, a ty na nie odpowiesz? - Zaproponowała, chowając policzki we włosach.

- Wywiad... nieźle - Stwierdził, pochlipując herbatę.

- Dlaczego rozwiązałeś zespół? - Zapadła cisza. Oczy blondyna zrobiły się szklane, zacisnął pięści, by nie wybuchnąć ani płaczem, ani gniewem.

- Mogłaś zapytać o coś bardziej powszechnego, niż pytanie o prywatne sprawy - Burknął, wychodząc z kuchni. Szatynka przez chwilę stała jeszcze oparta o biały blat, chcąc, by emocje z chłopaka się uspokoiły i zniknęły, tak by czuła się bezpiecznie. Zrozumiała wtedy, że on jej nie ufa, że raczej nikomu nie ufa. Postawiła już pusty kubek z herbaty w zlewie i skierowała się w stronę salonu. Na kanapie siedział Ross, chowający twarz w dłoniach. Emocje ustały. Usiadła obok niego i poklepała go lekko po plecach.

- Możesz mi powiedzieć, zaufaj mi - Odrzekła mówiąc zbyt spokojnym i cichym tonem, jak na tą sytuację. Chociaż, może dobrze zrobiła. Starała się go w dalszym ciągu mimo wszystko uspokoić, by nie wpadł ponownie w szał i nie próbował go znowu ukryć, tak by nie widziała.

- To moja sprawa, nie powinno Cię to wszystko interesować - Burknął, pociągając nosem. Nadal jego twarz tkwiła w jego dłoniach.

- Widzę, że to coś poważnego i potrzebujesz wygadania się - Uśmiechnęła się do niego, chociaż dobrze wiedziała, że on i tak tego nie widzi. Próbowała przyspieszyć tok myślenia chłopaka i dojść do momentu, w którym ulegnie i się wygada. Nie miała złych zamiarów, już od momentu, w którym pierwszy raz zobaczyła blondyna, widziała w nim kogoś niezwykłego, który na co dzień ukrywa się przed światem i czeka na coś lub kogoś, kto pomoże wyjść mu z tego ponurego transu. Chciała mu tylko pomóc, a on ją odpychał.

- Nie potrzebuję nikogo, sam daję sobie radę. Najlepiej jak już pójdziesz... - Przeczesał swoje włosy i wydostał wreszcie twarz z dłoni.

- Potrzebujesz mnie teraz, potrzebujesz kogokolwiek - Dotknęła jego dłoni, która była mokra od łez.

- Dajcie mi wszyscy spokój, tylko tego potrzebuję - Wyrwał się, wbiegając na górę. Szatynka znowu została sama w jakimś pomieszczeniu w jego domu. Rozumiała coraz więcej, wiązała fakty. Nie chciał jej powiedzieć o niczym, co miało związek z rozwiązanym przez niego zespołem R5, nie chciał mówić o przeszłości, coś musiało się stać. Sięgnęła jeszcze raz po pamiętnik Rossa, czytając pierwszy wpis na okrągło. Wtem, złapała do ręki leżący długopis na stoliku i napisała na pustej kartce słowa, które aktualnie przychodziły jej na myśl: Nie traktuj tego pamiętnika, jak jakiegoś pamiętnika łez. Weź się w garść, porozmawiaj ze mną. Odezwij się i pamiętaj, że cokolwiek się stanie, zawsze znajdzie się osoba obok Ciebie. Zawsze ktoś Cię wysłucha, nie wiadomo, ile byś musiał szukać takiego kogoś, zawsze ktoś taki jest. Uśmiechnij się, czekam na to, aż zadzwonisz, cześć.”. Po napisaniu, położyła zeszyt otwarty, na pustej już kanapie, ubrała buty, kurtkę i wyszła.





poniedziałek, 2 listopada 2015

#1 Dodatek • Z PAMIĘTNIKA {-ROSS LYNCH-}

Nie wiem, co mi uderzyło do głowy, że wybrałem się do tego sklepu i kupiłem ten zeszyt. Niby zwyczajny i w sumie, niech taki pozostanie. Albo nie, lepiej nie. Na wypadek jakiejś amnezji, albo co gorzej, mojej śmierci, niech ludzie mają na piśmie, co czułem w danych dniach. To chore, wiem. Ogólnie, to nigdy nie prowadziłem pamiętnika, nie wiem, o co w tym chodzi i wiem, że robią to na ogół tylko dziewczyny. Wiem, że nie pasuje do tego. I nie będę raczej wzdychał, kiedy będę pisać notkę, wydaje mi się to być dziecinne i... pasujące do lasek. Moment, skoro tak właśnie oceniam tą całą robotę, to po chuj mi to? Sam nie wiem. Może zacznę od opisywania mojego bezsensownego życia, potem przejdę do tego, co teraz czuję. Więc, urodziłem się, jako szczęśliwy blondynek, który każdego lubił, kochał, darzył zaufaniem. Każdemu pomagał, uczył się dobrze w szkole i był pociechą dla praktycznie każdego członka rodziny. Jego rodzeństwo, liczące cztery osoby; Riker - starszy brat, Rocky - starszy brat, Rydel - starsza siostra oraz Ryland - młodszy brat. Był drugi najmłodszy, przez co był oczkiem w głowie każdego. Nie zapominając jeszcze, o przyjacielu rodziny, który nazywa się Ellinghton. Rodzina traktuje go jak ich członka. Chwila moment, dlaczego opisuję siebie w trzeciej osobie? Ja serio się dzisiaj źle czuję. Wracając. Ja i moje rodzeństwo, prócz Rylanda, w 2008r. postanowiliśmy założyć zespół. A właściwie, Rocky na to wszystko wpadł, a my tylko przytakiwaliśmy. Nie myśleliśmy nigdy, że to na serio. A jednak. Z każdym rokiem, zdobywaliśmy większe sukcesy, nasze życie z każdą sekundą, minutą, godziną, z każdym dniem, miesiącem, z każdym rokiem zaczęło stawać się coraz to lepsze. Jednak dotąd uprzejmy, mądry, miły, grzeczny blondynek imieniem Ross, rozwiązał zespół. Znowu opisuję się w trzeciej osobie, zabierzcie mnie do psychiatryka... Ugh. Odkąd nie gramy już razem, nasze stosunki się okropnie pogorszyły. Wyprowadziłem się, mam swój mały dom i jestem... samotny. No, prawie. Zauważyłem ostatnio, że moja rodzina, już nie traktuje mnie tak oschle, jak kiedyś, ale i tak nie mam zamiaru na razie, na "lofki kiski forewerki" z nimi. Co do samotności, mam znajomych. Oczywiście. Ale nie utrzymuje z większością kontaktów. Jedynie przez esemesy, twittera lub instagrama. Gdzieniegdzie popiszę z Calumem, czasami z Collinem, ale na ogół są to już bardziej znajomości internetowe, niż realne. Laura. Aa no tak, jest jeszcze Laura. Taka szatynka, poznałem ją na obiedzie u Lynchów. Ryd dała jej mój numer i właśnie wróciłem ze spotkania z nią. Było całkiem fajnie i zaprosiłem ją na koncert, teraz muszę skołować bilety.




WIĘC, WYMYŚLIŁAM, ŻE BĘDĘ DODAWAĆ TAKIE DODATKI Z PAMIĘTNIKA ROSSA. Tam będą dokładnie opisywane jego emocje, jak sam je oczywiście opisze xDD Mam nadzieję, że pomysł Wam się spodoba i radziłabym, traktować te dodatki, jak po części rozdziały, bo ich treści będą potrzebne potem do zrozumienia historii, która będzie miała miejsce potem, w następnych rozdziałach :) Enjoy! ♥ ~ Od Autorki /Megan Lynch

Rozdział 3.

Było już kilka minut po piętnastej. Biegającego Rossa z pokoju do łazienki, dało się wręcz nie zauważyć. Sam dziwił się sobie, że przejął się tym całym spotkaniem z Laurą aż tak bardzo, by roznieść dom z dymem. W tej chwili, uspokojony, stał przy szafce z perfumami, by wybrać ten najlepszy. Decyzja nie należała do najprostszych... Chwila, moment. To tylko perfumy. Kątem oka spojrzał na mały dość zegar, znajdujący się koło lustra, w dalszym ciągu zastanawiając się, jaki perfum wybrać. Nie przejął go nawet fakt, że za trzydzieści minut miał się już spotkać z Laurą, a dojście do Starbucksa zajmie mu naprawdę dosyć sporo czasu. Kiedy wreszcie nastała ta chwila, w której się ocknął, szybko wybiegł z łazienki, psikając się identycznym zapachem, jaki wybrał, do psikania blatu ([akcja z rozdziału 2-go ~ Autorka]). Zaśmiał się cicho pod nosem, biorąc do rąk swoją bluzę i ledwo co kończąc zawiązywać swoje Conversy, wyszedł z domu. Przybrał stan powagi, kiedy zauważył ludzi, wpatrujących się w niego. Wyjął z kieszeni telefon, sprawdzając trasę, którą ma jeszcze do przebycia. Jeszcze 2km według tego mądrego urządzenia, według Rossa i jego nóg, może trochę więcej... Trochę to za mało powiedziane. Przy ikonie z esemesami, tkwiła mała jedynka, która miała informować, że ma jednego nieodczytanego esemesa. Jeden od Laury. Blondyn modlił się wręcz, by esemes nie miał w sobie treści typu: Przełóżmy to spotkanie na jutro, może kiedy indziej?. Modlitwy musiały się sprawdzić, szatynka dała tylko znać, że czeka na niego już w kawiarni. On w dalszym ciągu miał do przejścia te cholerne kilometry. Idąc z myślą, że ktoś już na niego czeka te kilka minut, a on ledwo co, przeszedł połowę drogi, jego oczy zamieniły się w złość na samego siebie. Wtem wspomniał, że poranny jogging może się jednak do czegoś przydać... Taki szybszy jogging rzecz jasna. Schował telefon do kieszeni, założył słuchawki na uszy, które ledwo wyjął z kieszeni i zaczął biec. Raz jedna, a raz druga słuchawka wylatywała mu z ucha, a on wciąż ją tylko poprawiał. Skupił się jednak w pewnym momencie, na dobiegnięciu do celu bez jakichś ran na kolanach, jak małe dziecko. Wreszcie. Ujrzał z nieco daleka ogromny napis Starbucks, przyśpieszył bieg jeszcze bardziej, powoli i tak zwalniając go. Kiedy był już w stu procentach najbliżej wejścia jak się tylko dało, chwilę odczekał, aż zadyszka mu choć trochę przejdzie. Minęła kolejna minuta, i kolejna, i kolejna... Aż drzwi same otworzyły się, a w dalszym ciągu zdyszany blondyn, stał przed nimi, głęboko oddychając.
- Wchodzisz, czy stoisz? - Zapytał nieznajomy, Ross przez chwilę nie zwrócił na niego uwagi, jednak ten walnął go w ramię, więc blondyn szybko zszedł mu z drogi. Zadyszka ustała. Chłopak spokojnie mógł wejść wreszcie do kawiarni, rozglądał się po stolikach, ale przy żadnym nie było Laury. Wyciągnął telefon i szybko wystukując esemesa do szatynki, ponownie zaczął się rozglądać po wszelakich miejscach.

Ross: Gdzie ty jesteś?

Na odpowiedź długo czekać nie musiał, przyszła szybciej, niż sam się spodziewał.

Laura: Ile można czekać?

Ross: Nie rozumiem...

Laura: Ile można czekać?

Ross: Nie musisz się powtarzać

Laura: Sam stwierdziłeś, że nie rozumiesz

Ross: Spóźniłem się?

Co to za pytanie, Blondyn spojrzał na zegarek, było czterdzieści minut po szesnastej. Wytrzeszczył oczy, nie wierząc w to.

Ross: Biegłem nawet, by być wcześniej

Laura: Daruj sobie

Ross: To nie moja wina, że mieszkam tak daleko od Starbucksa

Laura: Jestem w parku, mogę tu na Ciebie poczekać

Uśmiechnął się, szybko wybiegając ze Starbucksa i kierując się w stronę parku. Do tego miejsca akurat długo nie miał, ale i tak znów biegł, by nie zdenerwować dziewczyny jeszcze bardziej, niż i tak jest. I to przez niego. Był coraz bliżej, alejka, prowadząca do miejsca, w którym miał spotkać się z szatynką, już się rozpoczynała. Zauważył ją, siedzącą na ławce i przeglądającą coś w swoim telefonie. Podszedł do niej, ciężko oddychając.

- Fajna zadyszka - Stwierdziła, chowając telefon do torebki. Ross usiadł obok niej, oddychając głośno jeszcze przez moment, aż nabrał sił, by cokolwiek powiedzieć.

- Cześć Laura, też miło Cię widzieć - Uśmiechnął się sarkastycznie, robiąc przerwy na ciężkie oddechy.

- Chyba lepiej jak chwilę tu jeszcze zostaniemy, musisz odpocząć, rzeczywiście biegłeś - Zaśmiała się, klepiąc go po plecach.

- Myślisz, że bym skłamał? - Oburzył się, lecz nie było chyba zbytnio tego widać. Chłopak w dalszym ciągu był przemęczony, jak nigdy. Nawet podczas porannego biegania, nic nie męczyło go, jak dzisiejsze i to o szesnastej.

- Nie myślę, że byś skłamał, ale wydawało mi się, że piszesz to w przenośni - Zachichotała, kładąc dłonie na kolanach. Siedzieli tak w ciszy, która była spowodowana tylko tym, że Ross dalej miał problemy z oddychaniem. Z czasem, uspokajał się, ale nie poprzestawali siedzenia na ławce.

- Już jest okay - Odparł, wstając z drewnianej ławki i patrząc na w dalszym ciągu siedzącą dziewczynę - Idziesz?

- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Zmieszała się, patrząc na niego z troską.

- Umówiliśmy się w Starbucksie, a to chyba Starbucks nie jest - Zaśmiał się pod nosem.

- Dobra, chodź - Oboje skierowali się w stronę kawiarni, Ross ponownie musiał przebyć tą drogę, w sumie Laura również. Nie musiał biec, szedł spokojnie, chyba jak nigdy. Nie spieszyli się, z powodu małego incydentu, który nastąpił kilka minut temu.

- Jak tam? - Zapytał, chowając ręce do kieszeni.

- Wszystko dobrze, a u Ciebie?

- Tak samo - Skłamał. Przecież w dalszym ciągu miał w myślach dzisiejszy poranek. Zanim się obejrzeli, już byli przed kawiarnią, od której zalatywał przyjemny zapach kawy.

- Jakim cudem tak szybko się tu znaleźliśmy - Zaśmiał się, patrząc na szatynkę, która po chwili też się uśmiechnęła. Weszli i usiedli przy pierwszym, lepszym stoliku. Akurat koło okna, czemu by nie. Czekali na pracownika, podczas, gdy ich rozmowa wcale się nie kleiła. Z początku, można byłoby stwierdzić, że do siebie nie pasują, ale oboje wiedzieli, że mają coś ze sobą wspólnego. Tyle, że byli zbyt spięci przy sobie, nie umieli rozładować tych emocji w łagodny sposób.

- Coś podać? - Zbawienie. Oboje westchnęli, spoglądając ponownie w karty menu, które otwierali już chyba setny raz.

- Poproszę Raspberry Blended Juice Drink

- To ja to samo - Dodała dziewczyna, zamykając kartę i odkładając ją na parapet. Jej uwagę przykuł ogromny plakat, który był przyczepiony na transparencie. Doskonale widać było go z okna, przy którym siedziała razem z Rossem.

- Lubisz Metallice? Zakochałaś się chyba w tym plakacie - Zachichotał, wlepiając swoje spojrzenie w Laurę, która uśmiechnęła się lekko.

- Grają koncert w przyszłym tygodniu 

- Idziesz? 

- Oczywiście, że nie. Nie mam kasy. Bilety kosztują fortunę, a moja pensja z Coffee Cafe, to ledwo połowa z ich ceny - Westchnęła, spoglądając na zamyślonego Rossa. Mógł jakoś wynagrodzić dzisiejsze jego spóźnienie, chociaż sam nie wiedział, czy był sens. W każdym razie, po rozwiązaniu zespołu, została mu niezła suma pieniędzy po ich ostatniej trasie. Miały być na jakąś czarną godzinę, uznał więc, że teraz będą potrzebne. 

- Idziemy - Stwierdził.

- Jak to idziemy? My? Ale jak? - Wytrzeszczyła oczy, jednak nie uzyskała odpowiedzi. Do stolika podeszła ta sama dziewczyna, co wcześniej, która zbierała od nich zamówienia. Położyła powoli dwa Raspberry Blended Juice Drink i odeszła. Na twarzy Laury cały czas tkwiła ciekawość, ale i radość. Nie mogła uwierzyć w to, że Ross zabiera ją na koncert jej ulubionego zespołu. 



Kiedy skończyli pić swoje napoje, blondyn zostawił należną sumę pieniędzy i oboje wyszli. 


- Dziękuję - Rzuciła mu się na szyję, Ross nie wiedział co zrobić, nie odwzajemnił tego. Nie czuł takiej potrzeby, poza tym, sam był typem samotnika i chciał w takim utwierdzeniu pozostać. Szatynka była dla niego tylko koleżanką, a ten koncert... Zaprosił ją i ma zamiar kupić bilety, bo tak. Sam nie znał wytłumaczenia, więc się też tym nie zamartwiał - Przepraszam - Mruknęła, odsuwając się od niego. 

- Za co mnie przepraszasz? - Zaśmiał się, patrząc na poddenerwowaną lekko Marano.

- Za to, że się na Ciebie tak rzuciłam. Chciałam Ci tylko podziękować, a ty i Twoja zrzędna mina możecie się wypchać - Odwróciła się tyłem, strzelając tzw.: focha. 

- Obraziłaś się? - Spytał, podchodząc do niej i łapiąc ją od tyłu w talii.

- Nie skądże, tylko potraktowałeś mnie, jakbym Ci kogoś zabiła - Powiedziała to z przerażającą prędkością, jakby to zdanie wykute miała na pamięć.

- Obraziłaś się... - Puścił ją, siadając na środku krawężnika i udając, że płacze - Proszę Państwa, ona się na mnie obraziła i chce mnie zabić! Tak, ona! Ona! - Wskazywał na nią, a szatynka nie umiała powstrzymać się od śmiechu. Podeszła do Rossa, podając mu rękę, by w spokoju wstał. On z tej pomocy skorzystał, po czym oboje wpadli w śmiech.

- Uspokój się Rossie Shorze Lynchu - Powiedziała stanowczo, klepiąc go po plecach.

- Skąd znasz moje drugie imię? - Wytrzeszczył oczy, ale nie na długo. Wiadomo, że to Rydel nie umie trzymać języka za zębami i każdemu rozgada dosłownie wszystko. No chyba, że ktoś powierzy jej ważną tajemnicę, wtedy siedzi cicho jak nigdy. 

- Rydel 

- Tak myślałem, ale nie mów tak do mnie. Nie przepadam za swoim drugim imieniem - Zachichotał cicho, po czym spuścił głowę w dół, patrząc na ich nogi, stojące w miejscu. 

- Shor to bardzo ładne imię - Uśmiechnęła się do niego, jednak on pokiwał głową zaprzeczając. Kiedy R5 utrzymywało się jeszcze przy życiu, wiele osób zamiast Ross, mówiło do niego Shor, do dziś nie ma pojęcia dlaczego. Znielubił to imię z powodu historii, jaką za sobą niesie. Co ma na to poradzić? Nigdy chyba nie wyrwie się z transu, przez który wszystko i wszystkich kojarzy z zespołem. R5 już nie istnieje, Ross ogarnij się wreszcie!